środa, 30 kwietnia 2014

Lawendowo na pazurkach. Estetique Lakier hybrydowy nr 63.


Każdy kto choć troszkę mnie zna, wie że kocham fiolety. Odcienie idące w kierunku lawendy, to już miłością ogromną!:)
Ten lakier trafia w moje gust idealnie. 


Noszę go od 6 dni i totalnie mi się nie nudzi. Pasuje do każdej stylizacji, jest delikatny, elegancki, subtelny. Na zdjęciach wyszedł lekko za jasny. W realu jest bardziej nasycony, ale nie ciemny.



Pierwszy raz mam na paznokciach lakier hybrydowy tej marki. Jak na razie jest super. 

Myślę, że to kolor do jakiego będę często wracać.
Zdjęcie z sieci

Jak Wam się podoba?


Edycja z 02.-5.14: W 7 dniu noszenia niestety hybryda zaczęła na wybranych rogach paznokci się kruszyć. W 8 dniu z 3 paznokci zeszła płatami. W przypadku manicure hybrydowego takie coś nie powinno się zdarzyć. Do tej pory przez 5 lat używałam głównie lakierów marki Gelish i te trzymają się nawet 4 tygodnie bez uszczerbku. Eksperyment z Estetique nie powiódł się. Marki nie polecam. Kolor super, ale jakość do bani. Mimo podkładu i utwardzacza od Gelish, nic to nie dało. Jeśli hybryda nie dotrwa do 14 dni, to znaczy że jest zwyczajnie do bani.


Pozdrawiam słonecznie!

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Wiza turystyczna B2 do USA. Krok drugi - rozmowa w konsulacie.

O złożeniu wniosku wizowego, potrzebnych dokumentach, opłatach i umówieniu rozmowy pisałam w poście z listopada'13
Dziś idziemy na rozmowę do konsulatu. Po jej odbyciu dowiesz się, czy wiza została Ci przyznana.
Masz wyznaczony termin - dzień i godzinę. Nic się nie bój. Sam zobaczysz, że to będzie miła wizyta:)



W Polsce rozmowy odbywają się w dwóch miastach: Warszawa i Kraków.

Warszawa
Konsulat mieście się przy Ambasadzie USA - ul. Piękna 12 (na rogu z Al. Ujazdowskimi).

Kraków
Konsulat Generalny USA - ul. Stolarska 9.

Podczas składania wniosku i umawiania wizyty (wszystko online), sam wybierasz miasto w jakim chcesz starać się o wizę.

Co koniecznie trzeba zabrać na rozmowę?
  1. Aktualny paszport.
  2. Wydrukowaną kartę potwierdzenia złożenia wniosku wizowego DS-160 - z dwoma kodami alfanumerycznymi.
  3. Wydrukowaną kartę potwierdzenia spotkania.
Bez tych dokumentów nie przekroczysz progu konsulatu.

O czym warto pamiętać przed wejściem?
Będziesz poddany kontroli bezpieczeństwa. 

Nie możesz wejść z:
  • urządzeniami elektronicznymi jak np. laptop, aparat fotograficzny, tablet, dyktafon, mp3 itp.
  • jedzeniem, piciem
  • papierosami, zapałkami, zapalniczkami
  • bronią, materiałami łatwopalnymi, ostrymi przedmiotami jak nożyczki, pilniki do paznokci, scyzoryki
  • zaklejonymi kopertami, paczkami itp.
  • płynami, sprayami, kosmetykami, mi np. kazano u ochrony zostawić na czas rozmowy dezodoranty i krem do rąk jaki miałam w torebce
  • walizkami, torbami podróżnymi, dużymi plecakami, większymi gabarytowo torebkami.
Na stronie ambasady jest informacja, że nie wejdziesz z torebką większą nić A4 i tu akurat chyba jest to indywidualne "widzi mi się" ochrony. 
Ja miałam zdecydowanie dużo większą torebkę i nikt nawet nie szepnął słowa, że jest coś nie tak. Przy mnie wchodziło wiele osób z miejskimi sporymi plecakami i również zero problemu. W innym terminie  (ok. miesiąc po mnie) moja bratowa idąc na taką samą rozmowę, nie mogła wejść z nawet malutką torebką. Co więcej mi zaproponowano zostawienie niedozwolonych kosmetyków u ochrony i odbiór ich przy wyjściu. Gdy ona chciała to uczynić, kategorycznie odmówiono. Musiała wyjść z konsulatu, "pozbyć" się torebki i wejść ponownie. Z racji, iż była bez samochodu i sama, nie miała gdzie zostawić bagażu. Co robić? Okoliczny mały sklepik/kiosk wychodzi na przeciw Twoim problemom. Za 15 PLN przechowują Ci wszystko, co chcesz. Oczywiście od razu informują, że nie odpowiadają za rzeczy im powierzone. 15 PLN!!! Zgroza. Wszystko oczywiście jest "ukartowane" z ochroną konsulatu, gdyż to oni od razu informują Cię o "życzliwym" sklepiku. Sytuacja dotyczy Warszawy i miała miejsce około 10 m-cy temu. Nie wiem, jak to wygląda teraz. Mnie zupełnie to nie spotkało. Jednak informuje, że może to mieć miejsce, więc lepiej o tym wiedzieć i zawczasu nie brać nic nieodpowiedniego, do czego mogliby się przyczepić.

Co z telefonem komórkowym?
Na rozmowę nie możesz go zabrać. Przy wejściu ochrona każe telefon całkowicie wyłączyć i oddać do indywidualnego koszyczka. Numer koszyczka dostajesz do ręki (zalakowany kartonik). Na jego podstawie odbierzesz komórkę przy opuszczaniu budynku.
Mi w koszyczku bez problemu pozwolono zostawić dezodorant i krem do dłoni, ale jak widać z info powyżej, nie zawsze ochrona się na to godzi.

Etapy pobytu w konsulacie:
  1. Kontrola bezpieczeństwa.
  2. Weryfikacja dokumentów w osobnym punkcie.
  3. Wejście na salę rozmów
    - skanowanie linii papilarnych
    - sprawdzanie dokumentów i paszportu
    - przyznanie numeru rozmowy
  4. Rozmowa z urzędnikiem konsulatu - decyzja o przyznaniu wizy lub nie.
Kontrola bezpieczeństwa
  1. Sporo o niej napisałam wyżej (patrz: O czym warto pamiętać przed wejściem?). Jest w zasadzie identyczna jak na lotnisku.
  2. Przechodzisz przez specjalną bramkę.
  3. Musisz zdjąć wierzchnie odzienie, czasem mogą poprosić o zdjęcie obuwia (np. kozaki, glany itp). Wszystko to, wraz z ewentualnym dozwolonym bagażem np. torebka, jest skanowane i sprawdzane na monitorze.
  4. Wyłączony aparat telefoniczny przechowuje Ci ochrona. 
  5. Tu też sprawdzane jest, czy posiadasz paszport i kartę umówienia spotkania. Nie możesz przyjść w innym dniu niż wyznaczony, nie możesz też nie posiadać tego dokumentu. Zwyczajnie zostaniesz cofnięty. 
Weryfikacja dokumentów w osobnym punkcie
  1. W Warszawie idziesz przez długi hol. Za szklanym drzwiami znajduje się mały punkt (w zasadzie stolik), gdzie pokazujesz ponownie paszport, kartę umówienia spotkania i potwierdzenie złożenia wniosku DS-160.
  2. Jeśli wszystko jest ok, schodzisz schodami w dół do sali rozmów.
Sala rozmów
  1. Na początek podchodzisz do okienka, gdzie skanowane są Twoje linie papilarne (jak podczas wyrabiania paszportu).
  2. Czasem do tych okienek może być mała kolejka. Zależy od obłożenia.
  3. Paszport, kartę umówienia spotkania i potwierdzenie złożenia wniosku wizowego podajesz pracownikowi. Dwa ostatnie dokumenty są Ci zabierane. Paszport otrzymujesz z powrotem.
  4. Nie przynosisz innych żadnych papierów! Ani o zarobkach, ani z US, ani z ZUSu, umów na kredyt hipoteczny, żadnych zdjęć rodzinnych, listów od brata z NY itp. Nikt nawet na to nie spojrzy i nie weźmie tego do ręki. Przede mną jeden pan zabrał całą teczkę. Pani za szybą tylko na niego spojrzała z politowaniem i kazała teczkę zamknąć:)
  5. Pracownik konsulatu rejestruje Cię w systemie. Następnie nadaje numer Twojej rozmowie. Drukuje się on elektronicznie. Odrywasz go z czytnika i idziesz dalej.
Właściwa rozmowa z urzędnikiem konsulatu
  1. Z numerem w dłoni idziesz do poczekalni. To dalsza część sali z fotelami, stolikami, wieszakami na ubrania. Tu spokojnie czekasz na swoją kolej. 
  2. Okienek do rozmów jest kilka. Podchodzisz do tego, nad jakim wyświetli się Twój numer. Dokładnie identycznie jak w aptece, poczcie czy przychodzi rejonowej:)
  3. Możesz czekać na rozmowę 2 minuty, a możesz i godzinę. Wszystko zależy od tego jak długo będą prowadzone "spotkania" z tymi przed Tobą. To, że masz wyznaczoną dokładną godzinę, nie znaczy, że ściśle o tej porze poproszą Cię do okienka.
  4. Sala oczekiwań jest przyjemna. Mnie rozśmieszyła jedna sprawa. Co metr masz dozownik z antybakteryjnym płynem do oczyszczania dłoni. Cała masa tego tam. Amerykanie mają na tym punkcie totalnego bzika! Miałam wrażenie, że chcą byśmy przystępując do rozmowy, oczyścili się całkowicie z naleciałości komunistycznego reżimu:)
  5. Na sali będziesz bombardowany filmikiem z ekranu plazmy, dotyczącym potęgi USA. Co jak co, ale propagandę mają lepszą niż dawne ZSRR:) Przy krzesłach natkniesz się na foldery z atrakcjami Stanów i uwielbieniem dla ich prezydentów, świąt, "dokonań" na rzecz świata.
  6. Jak już będziesz wymiotował tym ichnim patosem, zobaczysz migający Twój numer, wstajesz i wędrujesz do odpowiedniego stanowiska.
  7. Rozmowa nie jest przeprowadzana w żadnym tajemnym pokoju, przy stoliku itp. Stoisz jak w banku lub poczcie - przy okienku. Mówisz do mikrofonu i słuchasz z głośnika.
  8. Pani/Pan za szybą siedzi sobie za komputerem i Twój wniosek wizowy z wszelkimi danymi widzi na monitorze. Jak będziesz mówić głośniej, istnieje duża szansa, że cała sala za Tobą dowie się, jaki masz stan cywilny, ile zarabiasz i czy masz ciotkę na Florydzie:)
  9. Na początku podajesz paszport. Ponownie skanowane są Twoje linie papilarne. 
  10. Urzędnik konsulatu jest Amerykaninem, ale zna biegle polski. Będzie rozmawiał w Twoim języku, ale jeśli chcesz możesz poprosić byście mówili po angielsku. Nic się nie bój, jeśli nie znasz angielskiego. Nie masz takiego obowiązku.  
  11. O co pytają? W zasadzie o to, co już o Tobie wiedzą z wniosku. Zwykle wybierają parę punktów i do nich zadają pytania. Nie ma się czego bać. Bądź pewnym siebie, nie pokazuj strachu, dokładnie odpowiadaj na pytania, a nie katuj ich swoją autobiografią. Tam nikogo to nie interesuje. Nie rozgaduj się, nie udowadniaj, że nie jesteś wielbłądem, nie sprzedawaj o sobie więcej informacji niż chcą.
  12. Jakie mi postawiono pytania?
    - Gdzie pracuję?
    - Kiedy zamierzam lecieć i do jakiego miasta?
    - Czy sama czy z przyjaciółmi?
    - Co zamierzam tam zwiedzać?
    Tyle. Cała rozmowa trwała 3 minuty.
    Kiedy chciałam powiedzieć coś więcej, np. opowiedzieć plan swojej 5500 km wyprawy:), przerywano mi i zadawano kolejne pytanie.
    Jak Cię pytają, czy lecisz z kolegą, przyjacielem, bratem. Odpowiadasz z kim i tyle. Nic więcej.
    Pytają ile zarabiasz? Podajesz kwotę. Koniec. Nie tworzysz opowieści o prowizjach, premiach itp. Będą to chcieli wiedzieć, zapytają.
    Lecisz do rodziny? Pewnie będę chcieli coś więcej o niej wiedzieć. Odpowiadaj konkretnie. Nie snuj poematów. W oczekiwaniu na rozmowę, nasłuchałam się mimowolnie tylu historii życiowych, że myślałam, że umrę ze śmiechu. Nikt tych ludzi o to nie pytał, ale nie wiem czemu, niektórzy na siłę chcą jak najwięcej opowiedzieć. Myślą, że staną się w ten sposób bardziej wiarogodni. Co jest totalną pomyłką.
    Nie pytają o rodzinę? Nie zaczynaj o tym. To największy błąd, bo zaraz zaczną się dodatkowe pytania. Fakty są takie, że Ci co za dużo obracali językiem stali na rozmowie 30 minut, a takie osoby jak ja tylko 3. Hitem była para co ze szczegółami opisywała swoje przyszłe wesele (w tym menu), liczbę świń teścia i proces produkcji skórzanych pasków (to chyba ich zawód). Dla Amerykanina to musiało być niezwykłe doświadczenie:) Zaczęli 20 minut wcześniej ode mnie. Mi przyznano wizę, a oni nadal tam stali:)
    Błagam też, nie mów: "Ja tam nie zostanę, nie będę pracować na czarno, nie ucieknę, nie jadę tam do roboty itp." To jest upokarzające i działa tylko na niekorzyść.
  13. Kiedy decyzja jest na tak, urzędnik życzy Ci miłego pobytu na terenie jego ojczyzny. Paszport zatrzymuje i mówi - Goodbay.
    U mnie poszło to tak szybko, że byłam zaskoczona. Mówię: "Ale to już? Mam wizę?". Pan ze śmiechem: "Tak, na 10 lat. Udanej podróży":)
  14. Jestem prawie pewna, że u Ciebie będzie podobnie. Obecnie w przypadku nie przyznania wizy, konsulat musi Ci podać powód i musi go uzasadnić. Masz prawo się tego domagać.
  15. Ogólnie całe spotkanie jest miłe, bardzo przyjazne. Rodzi we mnie sympatyczne wspomnienia. Cały opis jest dużo dłuższy niż rzeczywisty tam pobyt:)
  16. Wychodzisz z sali i idziesz do wyjścia. Odbierasz u ochrony komórkę (na podstawie otrzymanego numerka).
Umawiałem spotkanie wraz z narzeczonym, żoną, bratem itp. Czy rozmowa jest wspólna?
  1. Tak. Podchodzicie do okienka razem. Każda z osób oczywiście ma osobny dokument potwierdzenia złożenia wniosku, ale karta umówienia na spotkanie jest jedna (omawiam to szerzej w część I ubiegania się o wizę).
  2. Rozmowa trwa wspólnie. Urzędnik może zadawać Wam ogóle pytania razem lub kierować je personalnie do każdego z osobna. Zwyczajnie oszczędzacie na czasie.
  3. Wspólne spotkanie teoretycznie nie gwarantuje, że każde z Was wizę dostanie. Ale w praktyce to mało prawdopodobne, by jedna z osób dostała decyzję na tak, a druga na nie.
Dostałam/em wizę, zabrali mi paszport, co dalej?
  1. Wiza nie jest w paszport wbijana na miejscu. Musi on polecieć do USA. 
  2. Dostaniesz SMSem i mailem informacje, kiedy będziesz mógł go odebrać w wybranym wcześniej przez siebie punkcie TNT. 
  3. Zgłaszasz się tam koniecznie z dowodem osobistym. Musisz mieć też ze sobą numer UID. Numer ten znajduje się na potwierdzeniu umówienia spotkania z konsulem oraz profilu online. Po zalogowaniu można go znaleźć po prawej stronie tuż obok adresu mailowego i podanym numerem przesyłki. 
  4. W zalakowanej kopercie otrzymujesz paszport z wbitą wizą.
  5. Cieszysz się jak dziecko i szukasz najtańszych biletów do USA:)
  6. Oczekiwanie na odbiór paszportu wynosi ok. 7 dni. U mnie trwało 4. Może trwać też 10. Wszystko zależy od tego, czy akurat nie wypada jakieś święto, weekend itp. Zwykle jest to szybciej niż podaje nam konsulat.
  7. W tym miejscu możecie śledzić, co się dzieje się z Twoją przesyłką, na podstawie nr paszportu >>.
  8. Paszport w TNT będzie do odbioru przez 9 dni roboczych. Po tym czasie (w przypadku braku odbioru) zostanie przekazany do Ambasady/Konsulatu.
  9. Paszport może odebrać też za Ciebie inna osoba, ale wymaga to upoważnienia. Więcej informacji na ten temat na stronie >>.
  10. Kiedy ja dostawałam wizę i kiedy pisałam w listopadzie 2013 roku pierwszy post na ten temat, nie było możliwości dostarczenia przez TNT przesyłki z paszportem bezpośrednio do domu. Z tego co teraz widzę na stronie, taka opcja pojawiła się. Możesz zatem zamówić dostawę pod wskazany adres. Koszt tej usługi to 24 PLN. Wymagane jest tak samo okazanie dowodu i numeru UID.
Na ile dostanę wizę?
  1. W 99,99% na 10 lat. Nie ma co prawda ścisłego przepisu, który mówi, że właśnie na tyle muszą Ci przyznać wizę. W praktyce jednak tak właśnie się dzieje. Nie znam nikogo kto dostałby na mniej. Oczywiście cały czas mówimy tu tylko i wyłącznie o wizie turystycznej.
  2. Termin ten nie oznacza, że możesz w USA być bez przerwy 10 lat. Urząd imigracyjny na przejściu granicznym decyduje o wjeździe na teren USA i ile tam możesz przebywać jednorazowo. Zwykle wbija w paszport termin 6 m-cy. Rzadko kiedy inaczej. Jeśli zostaniesz na dłużej, mimo iż wizę masz na 10 lat, Twój pobyt staje się nielegalny.
  3. W przypadku odmowy przyznania wizy, kolejny raz możesz o nią ubiegać się po 12 m-cach.
  4. Pamiętaj! Przyznanie wizy nie gwarantuje Ci wjazdu na teren USA! Zostaniesz o tym poinformowany dobitnie na "żarówiastej" żółtej karteczce dołączonej do paszportu z wizą:) Na niej też będą numery konsulatów w Stanach. Warto ją zachować i mieć pod ręką w czasie pobytu za Oceanem. 
Moje dodatkowe rady
  1. Nie bój się. Nie ma czego. Wiem, że wizyta w konsulacie może budzić niepokój, ale naprawdę nie ma się czym martwić. Nie taki diabeł straszny. Nie wierz w pogłoski, że to droga przez mękę, koszmar i, że dostać wizę to cud. Brednie! Mówię to nie tylko na podstawie mojego doświadczenia, ale także moich wielu znajomych przyjaciół i rodziny.
  2. Pamiętaj, że w ostatnich latach tylko w bardzo szczególnych przypadkach odmówiono przyznania wizy turystycznej w PL. To nie czasy sprzed 20 czy 30 lat.
  3. Przyjdź na rozmowę wcześniej. Nie wiem jak jest w Krakowie, ale w Wawie zwykle przed konsulatem na Pięknej jest spora kolejka. Czasem można tam nawet stać 2 h. Czasem tylko 2 minuty. Nie trafisz. Nawet jeśli stoisz jeszcze na chodniku, a już jest Twoja godzina rozmowy, nic się nie martw. Na bank dziś odbędziesz spotkanie. Niestety na jedną godzinę umawianych jest zwykle kilka osób na raz.
    Kiedy w styczniu 2013 szłam na rozmowę był mróz -25 stopni i padał ogromny śnieg. Płatki śniegu jak talerze waliły z nieba non stop. Stałam w kolejce do drzwi 1,20 h. Na szczęście miałam grubą kurtkę, buty na kożuchu i czapkę uszatkę + kaptur. Każdy z oczekujących wyglądał jak bałwan. Ochrona wpuszcza osoby pojedynczo lub góra 2-3. W sumie to mocno upokarzające. Jak leje, praży słońce +37 stopni lub jest wichura, stoisz na zewnątrz jak skazaniec i nic na to nie poradzisz. Możesz czekać nawet, z tego co słyszałam, czasem 2 h. Auto ciężko zaparkować gdzieś bliżej, bo pod ambasadą jest zakaz, a na Pięknej wiadomo parkingów brak. Małe szanse byś mógł się w nim schronić.
    Za nic nie wiem, czemu nie można tam zrobić dla interesantów chociaż daszku lub jakiegoś pomieszczenia oczekiwania? Jak jest super pogoda to ok, ale w innym przypadku wchodzisz na rozmowę albo super mokry albo spalony na heban albo nieźle zakatarzony. Ktoś powie: można zabrać parasol. Można. Ale Cię z nim nie wpuszczą. Traktowany jest bowiem jako ewentualna broń. Weź, jak musisz, zatem najgorszy i ewentualnie przeznacz na straty, zostawiać przed drzwiami.
    Mój mały apel zatem do Amerykanów. Zróbcie daszek przy konsulacie lub najlepiej jakieś zabudowanie! Stanie na chodniku o szerokości 1 metra (dodatkowo utrudnieni dla innych przechodniów!), nie należy do przyjemnych w deszczu, śniegu, wietrze lub ostrym słońcu. Za opłatę 160 dolców coś chyba nam się należy? Naprawdę trzeba nas aż tak upokarzać?
  4. Co do pracowników konsulatu nie mogę powiedzieć złego zdania. Wszyscy są życzliwi i pomocni. Jeśli czegoś nie wiesz, pytaj. Tam co krok stoi ktoś, kto chętnie udzieli Ci wsparcia i rady. 

W następnym poście opowiem o odprawie na granicy USA - przez urząd imigracyjny.
Obiecuje, że post ukaże się tym razem szybko. Mnie więcej w ciągu tygodnia.
    
Jeśli macie jakieś dodatkowe pytania, wskazówki, rady, napiszcie koniecznie w komentarzu. Wiele osób skorzysta.




Edit: Moje wszystkie posty w temacie uzyskania wizy turystycznej znajdziecie tu:
Część I: Wiza turystyczna B2 do USA. Jak otrzymać? Krok pierwszy - złożenie wniosku.
Część II: Wiza turystyczna B2 do USA. Krok drugi - rozmowa w konsulacie.
Część III: Wiza turystyczna B2 do USA. Krok trzeci (ostatni) - kontrola imigracyjna.

Pamiętaj, że piszę o procedurze ubiegania się o wizę B2 do USA na podstawie stanu ze stycznia 2013 roku, kiedy to wizę otrzymywałam i mojej pierwszej podróży do Ameryki w kwietniu 2013 roku. Zawsze aktualne info na ten temat (procedury, wymogi itp.) znajdziecie na stronie konsulatu. Może bowiem się to co jakiś czas zmieniać.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Delia Argan Care Peeling do ciała z olejkiem arganowym. Ta woń to obłęd! Recenzja.


Jedna z youtuberek bardzo go chwaliła. Głównie zachwycona była jego zapachem. Tak kusząco tą woń opisywała, że postanowiłam sprawdzić, czy też będę nią urzeczona. Na produkt trafiłam w drogerii Hebe. Od razu wrzuciłam do koszyka. Mam go na wykończeniu, zatem to dobry czas na recenzję.

Skład i słowo od producenta

Opakowanie
Tradycyjne plastikowe pudełko - 200 ml. Łatwa aplikacja do końca.

Cena
Bez promocji w Hebe kosztuje 10,99 PLN. Widziałam go również w drogerii Jaśmin i byłam zaskoczona, gdyż tam cena to ok. 16-17,00 PLN.  

Gdzie kupić?
Drogerie Hebe i Jaśmin. Nigdzie indziej nie widziałam. Biorąc pod uwagę markę być może dostaniecie w małych sklepach kosmetycznych. 

Zapach
Szczególny. Uzależniający. Można wąchać i wąchać w koło. Argan, ale coś jeszcze, co ciężko mi zdefiniować. Woń słodka, ale niemdląca, intensywna, z lekkim połączeniem orientu. Elegancka. Do tego wyczuwam tam pomarańcz, mango i starte jabłko. Tak  mi się to kojarzy. Bardzo polubiłam. Minus jest taki, że nie za długo utrzymuje się na ciele. Przez jakiś czas owszem, ale nie do rana.

Konsystencja
Gęsta. Takie bogate masło z piaskiem:) Nie jest żelowata. Nie przypomina też kisielu/galaretki. Dla mnie tym lepiej. Nie spływa z dłoni i ciała podczas aplikacji. Nie ląduje niekontrolowanie w brodziku. Dobrze się rozprowadza.
Po "zabiegu" nie czujemy na skórze mocnej oleistej warstwy, raczej taką lekką miłą balsamiczną powłokę. Czy nie ma też pięknego optymistycznego koloru?:)



Wydajność
Średnio wydajny produkt. To znaczy tak przeciętnie jak inne tego typu peelingi. Zwykle ten rodzaj kosmetyku schodzi dość szybko.

Moja opinia
  1. Polubiliśmy się. Woń jest przepiękna, niespotykana i cudnie relaksująca. 
  2. Dobrze ściera martwy naskórek. Nie jest zbyt delikatny, ale też to nie taki niesamowicie hardcorowy zdzierak. Dla mnie w sam raz.
  3. Skóra jest przyjemnie wygładzona, miła w dotyku, jaśniejsza i dobrze oczyszczona.
  4. Przy częstym używaniu rzeczywiście czuć poprawę jędrności i elastyczności. 
  5. Ciężko mi powiedzieć, czy działa przeciwstarzeniowo i regeneracyjnie. Jak to niby uchwycić?:)
  6. Rzeczywiście nawilża i odrobinę natłuszcza. Na poziomie dobrego balsamu, lekkiego olejku, może mniej masła. Nie ma potrzeby po nim nic nakładać. Ale pamiętajcie, że moja skóra nie należy do suchych.
  7. Bardzo podobają mi się w nim drobinki. Są malutkie, ale gęsto usiane. Przypominają piasek morski na plaży. Zdecydowanie lepiej taki peeling działa niż wielkie kawałki cukru czy soli. Duży plus za sprawną aplikację.
    Kojarzy mi się z mokrym piaskiem, jaki zbierałam dłońmi przy brzegu morza jako dziecko. Potem z bratem lepiliśmy z niego zamki i inne formy lub oblepialiśmy nogi taty i mieliśmy z tego ogrom śmiechu...Znacie to prawda?:)
  8. Olej aragnowy w połowie składu. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.
  9. Nie wysusza, nie podrażnia, nie wywołuje alergii.
  10. Szczerze powiem, że zdecydowanie bardziej polubiłam go niż osławione scruby z Perfecty. Choć tamte też nie są złe, łatwiej dostępne, chyba tańsze i mają większy wybór zapachów. Jakościowo jednak szala wagi przechyla się na stronę Delii. 



Dla kogo szczególnie?
 Dla kogo nie?

Bardzo polecam w zasadzie każdemu. Szczególnie miłośnikom olejku arganowego. Nie wierzę, że zapach tego kosmetyku komuś się nie spodoba:)
Nie skuszą się na niego wrogowie parafiny oraz Ci, którzy wymagają by scrub absolutnie zostawiał na ciele mocno oleisty film.

Podsumowanie
Bardzo dobry drogeryjny peeling. Pewnie nie raz jeszcze do niego wrócę. Myślę, że warto go spróbować. Polecam! Nie pobił ulubieńca z Pat&Rub, ale pamiętajmy, że to inna półka cenowa.
Seria Delia Argan Care zawiera jeszcze: peeling do twarzy (czytałam, że dobry), serum i maseczkę, balsam do ciała. Poluję na ten ostatni, głownie ze względu na woń, ale jak na razie nie spotkałam w żadnym sklepie. Niedawno też kupiłam maskę do twarzy i jestem w czasie testów. Będzie osobna recenzja. 

Znacie ten kosmetyk?

wtorek, 22 kwietnia 2014

Promocje, promocje, promocje...Co planuję kupić? Co polecam, a czego nie?

O szaleństwie promocyjnym kosmetyków zaczynającym się w tym tygodniu, pewnie wszyscy już wiedzą. Przedstawiam skrót, co gdzie taniej możecie kupić. Być może komuś z Was pozwoli to sprawnie zaplanować zakupy, jeśli się w ogóle na nie wybieracie.


Największy rabat spotkamy w Rossmannie. 49% off na makijaż to dużo. Ale nie można było zrobić już równo 50%? Drogeria tym razem zastosowała marketingowy myk. Chcą byśmy przychodzili do sklepu po kilka razy. Promocje bowiem nie obejmują wszystkiego w całości, ale wg ustalonego kalendarza (jak wyżej). Nie łudźmy się, że Rossmann każdego Klienta wielce kocha i dlatego chce Nas widzieć tak często:) Stara prawda mówi: "Im więcej razy wejdziesz do sklepu, tym więcej kupisz". Marketingowcy wiedzą o tym najlepiej!


Natura daje nam w prezencie mniejszą zniżkę - 40%. Dotyczy ona jednak całości kolorówki w wybranym czasie. Nasze zapotrzebowanie możemy zatem zaspokoić za jednym podejściem.


Hebe nie chcąc być w tyle, kusi nas 30% promocją na wszelkie kosmetyki wyszczuplające. 
Dodatkowo przez 4 dni miłośnicy marki Max Factor mogą w tej drogerii kupić wszystko z 30% zniżką.


W listopadzie ubiegłego roku zamieściłam post z ulubioną kolorówką drogeryjną poszczególnych marek. Zapraszam do zajrzenia. Lista nadal aktualna i może pomoże Wam w wyborze?

Jest też na blogu notka z 5 produktami do makijażu, jakich nie lubię.

Czy ja na coś czaję się szczególnie?
Chętnie kupię masełko w do ust w kredce - Astor Soft Sensation Lipcolor Butter. Mam jeden kolor 009 Burnt Rose (prezentacja w ulubieńcach stycznia'14). Znakomita rzecz. Teraz wybór padnie chyba na czerwień.
Zastanawiam się również nad nabyciem osławionego tuszu Lovely Curly Pump Up. Mascar w tej chwili mam dość sporo. Każda oczekuje w kolejce, ale ta z 49% rabatem będzie kosztować grosze, więc chyba się zdecyduję.


W Hebe być może wrzucę do koszyka jakieś serum wyszczuplające z Eveline. Właśnie jedno mam na wykończeniu, a bardzo lubię ich produkty z tym przeznaczeniem. Poza jednym rozgrzewającym (Eveline Termoaktywne Serum Wyszczuplające 3D), który okazał się koszmarem, tragedią, dramatem i....totalnie nie polecam go nawet wrogom:)

Z makijażu natomiast totalnie nie rekomenduje tuszu do rzęs - Astor Big & Beautiful 24h Boom. Otrzymałam mascarę niedawno do testów i niestety ogromne rozczarowanie. Nie robi nic. Ładne opakowanie, duża szczotka (ja takie preferuje), ale efekt żaden. Nie pogrubia, nie wydłuża, nie jest wcale widoczna na rzęsach, choćbyśmy ją nanosili i z 10 razy. 
Większych planów zakupowych nie mam i raczej nie będę przepychać się łokciami między półkami:) 
Pogoda poza tym tak cudna, a prognoza jeszcze lepsza, że szkoda czasu na wędrówki sklepowe. Las i park, Starówka...będzie lepszym rozwiązaniem...

Chętnie dowiem się, co Wy planujecie kupić? Oddacie się szaleństwu czy skromności?:)

Uściski!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Sałatka z tuńczykiem, oliwkami, bazylią i kaparami... 7 minut i gotowe!



Najlepsze sałatki są spontaniczne. Tak też było z tą. Szybki rzut oka na zawartość lodówki, kilka minut pracy i gotowe. Wyszła pyszna!:)

Składniki:
- sałata lodowa - pół główki
- tuńczyk z 1 puszki w sosie własnym
- oliwki - kilka garści
- seler marnowany - pół słoiczka
- kukurydza z 1 puszki
- jajko na twardo
- kapary - 2-3 łyżki
- świeża bazylia
- oliwa z oliwek
- świeży sok z cytryny lub/i ocet na bazie białego wina
- ząbek czosnku
- sól, pieprz


Przygotowanie:
  1. Sałatę rwiemy palcami.
  2. Na nią wykładamy kukurydzę, potem odsączonego tuńczyka, oliwki, seler i kapary.
  3. Nic nie mieszamy!
  4. Na wierzch idzie pokrojone jajko i listki bazylii. 
  5. Z soku z cytryny/octu, oliwy, wyciśniętego czosnku, soli i pieprzu przygotowujemy dressing. Uważałabym z solą. Oliwki i tuńczyk już są słone, więc praktycznie można nawet z niej zrezygnować. Polecam użyć sporo soku z cytryny. Świetnie podbija smak kapar i tuńczyka.
  6. Całość zalewamy sosem i odstawiamy do lodówki na min. 30 min.
  7. Polecam dokonywać mieszania już w czasie nakładania. Wtedy składniki nam się nie rozwalą i nie stworzymy też zupy...
  8. Proporcje jakie podałam, dostosujcie do siebie, w zależności co bardziej lubicie.



Całość pracy zajmuje około 5-7 minut.  Zdrowo i smacznie. 


Sprawdzi się na kolację, do pracy, na lunch czy przyjęcie gości. 


Polecam każdemu! U nas miska poszła bardzo szybko:)


Smacznego!

środa, 9 kwietnia 2014

Nivea Balsam do ciała pod prysznic Cocoa & Milk. Co robi? Nie robi nic. Recenzja.


Co jakiś czas na fanpage Super-Pharm można zgłosić się do darmowego testowania wybranych produktów. Temat nie dotyczy tylko blogerek, ale każdego Klienta posiadającego kartę Lifestyle. Liczba testerów jest ograniczona. Kto pierwszy ten lepszy. Zwykle minuta i wszystko rozchodzi się jak świeże bułeczki. 
Kilka tygodni temu zupełnie przypadkiem udało mi się załapać do puli osób otrzymujących balsam Nivea pod prysznic. Wystarczyło odwiedzić sklep sieci, podać kartę i odebrać gratis pełnowymiarowy produkt. Dostępne były dwa zapachy: Cocoa&Milk i Honey&Milk. Zdecydowałam się na ten pierwszy.
Zaskoczyło mnie, że kosmetyk kosztuje w standardowej cenie ok. 22 PLN/250 ml. Szczerze? Byłam jego ciekawa, ale nie dałabym takiej sumy na "to coś".
Marka zrobiła produktowi ogromną reklamę. Głównie pierwszej standardowej wersji. Zaciekawili pomysłem, ale szkoda mi było środków na kupno. Gratis zaspokoił moje pragnienie sprawdzenia, z czym to się je:)

Skład i słowo od producenta:


Opakowanie

Butelka 250 ml. Zgrabna, poręczna. Praktycznie zaprojektowana. Bezproblemowe otwieranie. Wylot u dołu powoduje, że balsam swobodnie spływu ku dozownikowi.  Łatwo się wyciska. Niestety brudzi nieestetycznie korek (zdjęcie), ale nie jest to jakiś dramat.
Grafika przyjemna dla oka. Typowa dla marki. Mi się podoba. Biel butelki jest elegancka i estetyczna.



Cena
Bez promocji ok. 20-22/250 ml.  

Gdzie kupić?
Powszechnie dostępny. Znajdziecie go w Rossmann, Superpharm, Hebe, Natura, marketach typu Tesco, Auchan i osiedlowych sklepach.

Zapach
Bardzo przyjemny. Delikatny. To połączenie klasycznego zapachu Nivea z lekkim kakaem i mlekiem. Ja wyczuwam w nim też orzech. Woń jest dużym tu plusem. Otulająca, relaksacyjna, do tego trwała. Czuć ją całkiem dobrze rano, po zastosowaniu balsamu przy wieczornym prysznicu.

Konsystencja
Gęstego mleczka. Bardzo kremowa. Dla mnie w sama raz.


Wydajność
Duży minus. Cała butla starcza na zaledwie kilka razy.

Moja opinia
  1. Zapach to jest to, co jest w nim najlepsze. Opakowanie na plus, konsystencja także. Reszta? Wielce przereklamowana.
  2. Balsam nie nawilża i nie odżywia. Nic takiego nie zauważyłam. Nie ma mowy o żadnym promiennym blasku. Nie spodziewałam się, że zastąpi masło czy inne tradycyjne mazidło do ciała. Sądziłam jednak, że lekkie nawodnienie skóra będzie odczuwać. Moja tego nie zaznała. Może przez 2-3 minuty? Dłużej na bank nie. Nie ma gładkości, miękkości, rozjaśnienia, ukojenia. Nie ma nic. Jest tylko ładna woń. Duże lepsze działanie ma Nivea Olejek pod prysznic, który za jednym zamachem czyści i nawilża. To dopiero jest ograniczenie czasu!
  3. Przeznaczony jest do skóry normalnej i suchej. Moja nie jest przesuszona, a mimo to nawilżenia nie czuje żadnego. 
  4. Rozczarowuje również wydajność. 22 PLN na coś co nie robi w zasadzie nic i starcza na kilka razy? Gruba przesada.
  5. Kosmetyk jest łatwy w zastosowaniu. Sama aplikacja należy do przyjemnych. Być może gdyby nie zmywać go od razu, ale postać z nim na ciele kilka minut, byłby bardziej ok? Sama nie wiem. Z drugiej strony idea tego produktu to szybkość, ograniczenie czasu na balsamowanie itd. Jak mam z tym stać 10 minut, to jaka to niby oszczędność minut???
  6. Żałuję, bo myślałam, że to będzie dobra rzecz na wyjazdy. Nie do codziennego stosowania, ale właśnie na jakieś wypady. Kupowanie jednak czegoś od tak, to dla mnie bezsens.
  7. Jeszcze jedna sprawa. Czy naprawdę oszczędza on nam czas? Myję się. Nakładam. Przecież nie wylewam z nad głowy, ale muszę go rozsmarować. Następnie spłukuje. W taki samym czasie wcieram w ciało oliwkę dla dzieci, jak nie szybciej. Do tego nie muszę jej spłukiwać (oszczędność wody). Już o jakości, składzie i działaniu nie wspomnę. Tyle samo chwil zajmuje mi aplikacja mleczka do ciała lub lekkiego balsamu. Ktoś zatem tu ewidentnie z tym czasem nabija mnie w butelkę. 
  8. Balsam nie zrobił mi nic złego. Nie przesusza, nie podrażnia, nie wywołuje alergii. Nie spełnia jednak obietnic. Pachnie ładnie i to by było na tyle.
  9. Postanowiłam zużywać go do dłoni. Po umyciu nakładam tak jak na ciało. Spłukuje i cieszę się przyjemną wonią przez długi czas. Ręce są miękkie, przyjemne w dotyku, ale ten stan nie utrzymuje się bardzo długo. O trwałym nawilżeniu nie może być mowy.
Dla kogo szczególnie? Dla kogo nie?
Nie mogę polecić nikomu.

Podsumowanie
Cieszę się, że nie wydałam na niego własnej kasy. Żałowałabym. Duże rozczarowanie. 22 PLN??? Ktoś upadł na głowę. Nie mówię, że to są jakieś ogromne pieniądze. Ale za tą sumę spokojnie można kupić niezłe masło do ciała, a nawet dwa i cieszyć się nimi naprawdę długo. Co więcej, widzieć ich działanie. Wiem, że Nivea robi jego częste promocje, lecz szczerze powiem, że dla mnie nie jest on warty nawet 5 PLN. No może z 3...:)
Nie polecam. Produkt z rodzaju: "Czy nałożysz go czy nie, wsio ryba...".

Jestem ciekawa waszych opinii? Może ktoś miał i ma inne zdanie?

  

Ulubieńcy kosmetyczni marca'14.



Mocno spóźnieni, ale są:)



1. Arkana Sakura Repair Cream Krem naprawczy.
Stosowałam regularnie od połowy grudnia. Właśnie 3 dni temu mi się skończył. Od początku wzbudził mój zachwyt, ale wolałam zaczekać do wykończenia opakowania z ostatecznym werdyktem. Głównie dlatego, że produkt nie należy do najtańszych. 
Kosmetyk idealnie trafiający w moje potrzeby. Przeznaczony głównie dla osób borykających się nadaktywnością naczyń krwionośnych, zaczerwienieniami, podrażnieniami, szczególnie mających potrzebę chronić skórę przed czynnikami zewnętrznymi. Krem jest z linii profesjonalnej i ma świetny skład. Spełnia obietnice producenta. Wycisza buzię, rozjaśnia, koi, niweluje rumień, znakomicie nawilża. Treściwy, a jednocześnie nietłusty, nieciężki, wchłania się szybko i nadaje się zarówno na noc jak i na dzień. Duże odkrycie. Otrzymałam go do testów, ale mogę Wam zagwarantować, że moja pozytywna opinia nie wynika z tego, iż za Sakurę nie zapłaciłam. Planuję sama zakup drugiego opakowania. W przyszłym tygodniu ukaże się też na blogu osobna szczegółowa recenzja tego kremu. Wg mnie bowiem nie tylko "naczynkowcy" powinni się nim zainteresować.
Cena: ok. 100-120 PLN/50 ml. Dostępny w profesjonalnych gabinetach kosmetycznych. Pełna lista w tym miejscu >>. Poza tym w sklepie online marki http://sklep.arkana.pl.

2. Isana Deo Spray Super Active.
Na antyperspirany/dezodoranty w spray'u nie przeznaczam dużych sum. Po kilkunastu testach droższych i tańszych kosmetyków tego rodzaju, nie widzę specjalnej różnicy. Jak nie dostrzegam przepaści jakościowej, wybieram niższą cenę. Głównie moją ochronę pod pachami stanową kosmetyki w kulce/sztyfcie, ale "psikacza" też zawsze muszę w łazience mieć. Od długiego czasu stawiam na Isanę. Miałam wersję tropikalną i była ok, ale bez rewelacji. Potem chyba z 2-3 razy taką nie brudzącą ubrań (czarno-białe opakowanie) - bardzo dobra. W torebce noszę mini buteleczkę Fresh - polecam. Jednak Super Active pobiła je wszystkie. Chroni najlepiej i to przez cały dzień. Przeszła testy podczas mojego udziału w półmaratonie w całkiem sporym słońcu i zdała egzamin na 6+. Nie podrażnia, nie pozostawia plam na odzieży, jest całkiem wydajna.  Muszę jednak zaznaczyć, że ja nie mam wielkich problemów z poceniem się. Moja skóra pod pachami nie należy też do super wrażliwych. Lubię zapach Super Active. Świeży, nienachalny, energetyzujący. Nie kłóci się zupełnie z perfumami. Przy tej cenie (na promocji można Isanę dorwać często poniżej 3,00 PLN) dla mnie to rewelacja. Na butelce widzę etykietę - Limited Edition. Chyba pójdę kupić zapasy:)
Cena: ok. 3,50 PLN/150 ml. Dostępny tylko w drogerii Rossmann.


3. Fa Sensual & Oil Argan-, Marula- & Almond Oil Żel pod prysznic.

Wspominałam o nim w poście z zakupami ze sklepu SuperKoszyk.pl. Ktoś powie: "Żel jak żel". Cudów wielkich tego typu produkty z naszą skórą nie zrobią. Wiem to doskonale. Ale już dawno nie polubiłam tak żadnego kosmetyku myjącego, jak właśnie ten z Fa.  Zawiera SLS, ale też 3 olejki i to całkiem wysoko w składzie. Czuć je podczas mycia. Żel w zetknięciu z wodą tworzy na skórze bardzo przyjemny oleisty krem. Przypomina słynny olejek myjący z Nivea (ulubieniec od lat), choć ten drugi składowo jest oczywiście lepszy. Rzadko spotyka się drogeryjne żele pod prysznic z olejkami, nie tylko w nazwie. Fa lubię za elegancki zmysłowy zapach, wydajność, duży relaks podczas prysznica. Totalnie nie wysusza skóry, wręcz ją lekko natłuszcza. Butelka ma przemyślane łatwe otwieranie i jest z pomysłem zaprojektowana. Powrót do tego produktu na bank będzie.
Cena: ok. 7,80 PLN/250 ml. Dostępny w drogeriach Rossmann, Superpharm itp. Poza tym marketach jak Tesco, Auchan, także w sklepie internetowym SuperKoszyk.pl.


4. Avon Foot Works Beautiful Heel Softening Cream Krem do stóp z kwasami AHA.

Otrzymałam go od konsultantki jako gratis do innych zakupów. Pomyślałam: "To nie może być nic super". Myliłam się. Krem pozytywnie mnie zaskoczył. Bardzo ładnie zmiękcza skórę. Stopy są przyjemne w dotyku, gładkie. Wchłania się błyskawicznie, nie tłuści. Używałam go regularnie i na noc i na dzień. Widzę rezultaty. Myślę, że to w dużej mierze zasługa kwasów AHA i mocznika. Nie jest to krem typu: "nakładam, ale jak bym nie nałożyła, to byłoby to samo":) Nie wiem, czy polecałabym go osobom o bardzo dużych problemach np. z piętami, ale do takiego codziennego profilaktycznego stosowania jest przydatny. Duży plus za zapach, co w kremach do stóp nie jest częste. Woń jest delikatna, z czasem prawie w ogóle nie wyczuwalna. Wolę to niż śmierdziucha:)
Czy ten krem to jakaś limitowana wersja zimowa (tak mi sugeruje opakowanie), czy może zawsze jest w ofercie? Ktoś z Was wie?
Cena: ostatnio w katalogu widziałam go na promocji za 5-6 PLN/75 ml; nie znam ceny standardowej. Dostępny w Avon lub na Allegro.


5. Cece of Sweden Argan Body Butter.
Kilka dni temu na blogu recenzowałam to masło. Nie będę zatem tu się o nim rozpisywać. Jedno z lepszych jakie miałam. Kocham jego zapach, działanie, wchłanianie, wydajność. Mniej kocham cenę...Ale biorąc pod uwagę jakość, nie ma tragedii. Warty kupna zdecydowanie. Jedna z czytelniczek podała mi informację, że w Naturze jest do dziś tj.09.04.14 w promocji za 29,99 PLN.
Cena: ok. 37-39,00 PLN/250 ml. Dostępny w drogeriach Rossmann, Superpharm, Hebe, Natura, Laboo oraz w sklepie internetowym http://www.belisoshop.eu.


Jestem ciekawa czy coś z tych rzeczy mieliście? Może planujecie kupić?

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

16 opakowań leży w koszu, czyli zapraszam na denko.


1. Babydream Szampon dla dzieci.

Kupiłam bardzo dawno. Wiele osób polecało do mycia włosów dorosłych. U mnie niestety nie sprawdził się totalnie. Niesamowicie plącze kosmyki. Wylewałam ogromy odżywki, a za każdym razem był problem. Sprawiał, że moje włosy były "sianowate", matowe, źle się układały, puszyły, co więcej przesuszał je i mocno elektryzował.
Zużyłam do mycia pędzli, choć tu akurat też jakimś cudem nie jest. Znalazł także swoje zastosowanie jako płyn do kąpieli. Ponownego kupna nie będzie.
Cena: ok. 5,00 PLN/250 ml. Dostępny tylko w Rossmann.

2. Yves Rocher Vanilla Lemon Żel pod prysznic.
Zakup sprzed ponad roku. Kosztował grosze na wyprzedaży posezonowej. Cytrynowa wanilia...mmmm. Piękna woń. Mi ewidentnie kojarzyła się ze świeżo upieczoną babką cytrynową. Kosmetyk wydajny, bardzo relaksacyjny, stety lub niestety pobudzający kubki smakowe:) Dobrze mył, miał świetną konsystencję, nie wysuszał. Lubiłam też stosować go jako płyn do kąpieli. Niestety aktualnie nie jest w sprzedaży.
Cena: ok. 6,00 PLN/300 ml. Dostępny tylko w salonach YR lub w ich sklepie online.

3. Biotherm Biosource Tonik do twarzy.
Był częścią 4-elementowego zestawu za ok. 50 PLN. Wysoka jakość. Bardzo przyjemnie mi się go używało. Dobrze i trwale nawilża. Łagodzi, rozjaśnia. Ma niezwykle orzeźwiający zapach. Nietuzinkowy. Rano rozbudzał błyskawicznie skórę, a mnie motywował do działania. Niestety nie tani jak na tego typu kosmetyk. Warto polować w promocyjnych zestawach. Nie to, że nie można go zastąpić czymś z tańszej półki. Zdecydowanie można, ale istnieje szansa, że kiedyś skuszę się na drugie opakowanie. Będę jednak szukać w zestawie promocyjnym. Wychodzi wtedy o wiele taniej. Baaardzo wydajny.
Cena: ok. 70 PLN/125 ml. Dostępny w Sephora, Douglas.

4. Farmona Tutti Frutti Olejek do kąpieli Wiśnia i Porzeczka.
Znalazł się w ulubieńcach grudnia'13. Tam go recenzuje. Zakochałam się w tej woni. Sam płyn jest bardzo ok, ale też to nic wyjątkowego. Jednak kolor, zapach, piana, relaks jaki daje - bajka. Do tego niedrogi i starcza na długo. Mam aktualnie wersję mango i też lubię, ale ta zdecydowanie wygrywa. Wrócę do niego na bank.
Cena: ok. 10,00 PLN/500 ml (Biedronka). W drogeriach - ok. 16,00 PLN. Dostępny okazjonalnie w Biedronce. Stale w większości drogerii typu Rossmann, Hebe, Natura, Super Pharm, także w marketach jak Tesco, Real, Auchan itp. 

5. Joanna Naturia Żel do higieny intymnej z ekstraktem z kory dębu.
Dokładna recenzja w tym poście >>. Przyjemny żel. Nie mam mu nic do zarzucenia. Bardzo odświeżający i spełniający swoją rolę znakomicie. Fajne małe opakowanie można zabrać w podróż. Jest poręczny i wydajny. Wiele razy myłam nim twarz i tu również duży plus.
Cena: ok. 3-4 PLN/100 ml. Dostępny w większości drogerii typu Rossmann, Hebe, Natura, Super Pharm, małych sklepach osiedlowych, także w marketach jak Tesco, Real, Auchan itp. 

6. Mythos Aloe Moisturizing & Cooling Gel Żel łagodząco-chłodzący po opalaniu i na oparzenia słoneczne.
Zabrałam go w zeszłym roku w podróż po Kalifornii i jak pisałam w recenzji, uratował mi tam życie. Znakomicie działa po kąpielach słonecznych. Resztki zużyłam jako środek po goleniu nóg czy pach. W tej roli zdał egzamin tak samo dobrze. Koi, wycisza skórę, nawilża, lekko chłodzi. Starcza na wieki. Wchłania się w sekundy.
Cena: ok. 3-4 PLN/100 ml. Dostępny w aptekach i sklepach zielarskich, również na stronie marki online.  


7. Isana Deo Roll-On Sporenlos.

Dla mnie bardzo ok. Nie mam większych problemów z poceniem się i ten kosmetyk zapewnił mi ochronę na dobrym poziomie. Przypuszczam, że latem może nie byłby wystarczający, ale zimą jak najbardziej. Rzeczywiście nie brudzi ubrań, a dla mnie to bardzo ważne. Tani, poręczny, wydajny.
Cena: ok. 4,00 PLN/250 ml. Dostępny tylko w Rossmann.

8. Soap&Glory Glam Hair Day Daily Super Shampoo.
Miniaturka. Piękny zapach. Szampon spełnia swoje zadanie idealnie. Niezwykle wydajny. Dobrze myje. Nie obciąża fryzury. Włosy po nim są puszyste, długo świeże i miłe w dotyku. W połączeniu z odżywką tej marki - znakomity duet. Kupiłabym z chęcią pełnowymiarowe opakowanie, ale aktualnie nie mam dostępu. 
Cena: 2,50 £/50 ml; 2,50 £/250 ml. Dostępny w UK.

9. Oliwka do skórek o zapachu awokado.
Totalny bubel. Kupiony za grosze przy okazji dawnych zakupów na Allegro. Niestety marka się starła i już nie jest do odczytania. Nie nawilżała, nie pachniała w ogóle. Nie zmiękczała. Dawała lekkie natłuszczenie i tyle. Pędzelek miał być ułatwieniem, a wcale takim się nie okazał. Zużyłam na całe dłonie na noc. Nie polecam zdecydowanie.
Cena: ok. 7 PLN/7 ml. Dostępna na Allegro.

10. Wellness&Beauty Duschgel Wanilia i Jabłko.
Myślałam, że nigdy nie zużyję. Pianka do mycia ciała. Taki w sumie gadżet kupiony w wakacje. Coś innego niż żel, myje tak sobie, lepka jakiś, dziwna... Zapach bardzo sztuczny. Po pewnym czasie mocno męczący. Na początku dozownik działał ok. Potem zaczął się zacinać. Pod koniec wyciskanie produktu, to była mordęga. Używałam go od przypadku. Cieszę się, że zalicza właśnie kosz. 
Cena: ok. 10,00 PLN/150 ml. Dostępny tylko w Rossmann.

11. Naomi Campbell Cat Deluxe At Night Woda toaletowa.
Kupiona spontanicznie na promocji rok temu w Hebe. Za niezbyt wysoką cenę to bardzo trwały zapach. Seksowny, zmysłowy, wyrazisty. Dodaje pewności siebie i sprawia, że człowiek wychodzi z domu z głową podniesioną wysoko do góry. Aktualnie mam kilka flakoników innych zapachów, nie planuje w najbliższym czasie kupować nowych, ale nie wykluczone, że kiedyś do Naomi wrócę.
Cena: ok. 90-100,00 PLN/30 ml. Dostępna w większości drogerii typu Rossmann, Hebe, Natura, Super Pharm, sklepach osiedlowych. 



12. Frotto Chusteczki mokre Pomarańcz.
Świetne do torebki, auta. Zużyłam już kilka opakowań. Kosztują grosze, a są godne zainteresowania. 
Cena: 0,99/15 szt. Dostępne tylko w Lidl'u.

13. Fuss Wohl Chusteczki do odświeżania stóp.
Kupiłam je latem. Nic specjalnego. Słabo nasączone, małe, odświeżenie znikome. Takie samo zadanie spełnią każde inne mokre chusteczki. Zakup pod wpływem impulsu i jakiejś promocji. Z czasem rzuciłam je w kąt i dopiero po kilku miesiącach odnalazłam. Zbyteczne.
Cena: ok. 2-3 PLN/15 szt. Dostępne tylko w Rossmann.

14. Balea Żel pod prysznic Borówka amerykańska.
Lubię żele tej marki, ale ten nie specjalnie trafił w moje gusta. Woń dość chemiczna. Zbyt gęsta konsystencja. Mył ok i był wydajny, ale pod koniec go już męczyłam. Lekko też wysuszał moją skórę przy codziennym używaniu. Malina z tej serii bije go we wszystkim. 
Cena: 0,65 Euro/300 ml. Dostępny w drogeriach DM lub w PL na Allegro.

15. Nivea Angel Star Kremowy żel pod prysznic.
Podobne odczucia jak powyżej. Sam kosmetyk spełnia zadanie, ale do niego nie wrócę. Miał pachnieć malinami, a moim zdaniem to jabłka:) Używałam, odstawiałam. Potem znowu wracałam, ale powrotów do kolejnej butelki nie będzie. Plus za kremową konsystencję i brak uczucia suchości ciała.
Cena: ok. 8-9 PLN/250 ml. Dostępny w większości drogerii typu Rossmann, Hebe, Natura, Super Pharm, małych sklepach osiedlowych, także w marketach jak Tesco, Real, Auchan itp. 

16. Olej Jojoba ze sklepu www.naturalne-piekno.pl.
Używałam do ciała i włosów. Ładnie natłuszcza, świetnie zatrzymuje wodę, zmiękcza, łagodzi stany zapalne, dobrze chroni przed czynnikami zewnętrznymi, regeneruje. Zapach taki sobie. Nie tragiczny, ale dla mnie też żadne cudo. Produkt w porządku, mogę polecić. Moim zdaniem warto choć raz go nabyć. Niekoniecznie oczywiście w tym sklepie.
Cena: ok. 24 PLN/50 ml; ok. 40 PLN/100 ml. Dostępny w wielu sklepach z naturalnymi kosmetykami, sklepach zielarskich.


Coś upatrzyliście dla siebie?



PS. Wszystkie podane ceny są standardowe bez promocji. Większość tych rzeczy dostaniecie od czasu do czasu taniej. Warto polować na rabaty.